Ads 468x60px

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Featured Posts

piątek, 15 listopada 2013

Własna firma na macierzyńskim?

Tak tak, nie ma mnie bo intensywnie pracuję.
Wieloletnie marzenie o otworzeniu własnej firmy czas urzeczywistnić.
Nie teraz, ale po porodzie.
W końcu siedząc w domu z Maluszkiem mogę zrobić coś pożytecznego?
Nie otwieram typowej działalności gospodarczej, a póki co pod Akademickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości.
Więcej szczegółów niebawem.
Póki co ostatnie przygotowania do przywitania Dzidziola, ślęczenie nad biznesplanem i ogarnianie wszelkich rzeczy księgowo-prawnych.

Trzymać kciuki! :)



niedziela, 3 listopada 2013

Wszyscy drwią z tego dnia - Wszystkich Świętych.



Będę przewidywalna i napiszę o tym, o czym czytam na większości blogów.
Dzień Wszystkich Świętych to wyjątkowo płodny temat - każdy ma do napisania swoje mądrości. Każdemu z nas - piszącemu - wydaje się, że najlepiej opisze rzeczywistość nas otaczającą, najtrafniej wychwyci wszelkie niuanse. Na koniec oczywiście osoba pisząca zaznacza, że nie dotyczą jej stresy, nerwy czy durności związane z tym świętem.

Najłatwiej przyczepić nam się do - rewii mody, która odbywa się w kościele i na cmentarzach - osoba pisząca oczywiście przychodzi na cmentarz byle jak w tym dniu, śmieje się ze wszystkich "modnisiek" i pokazuje jak inna i oryginalna jest w tym całym modowym bełkocie. Tiaa, akurat.

Osoba pisząca o dniu pierwszego listopada może przyczepić się również do tego, że cmentarz robi w tym dniu za miejsce do spotkań towarzyskich, że ludzie się śmieją, klachy urządzają, plotkują. A co robić mają? Płakać? Rozpaczać? Pokazywać wszem i wobec, jak to bardzo są wyciszeni i kontemplują ten dzień?

Czytam na tych wszystkich blogach słowa pełne oburzenia - że komercja, że ludzie rozczulają się nad ustawianiem zniczy, że zastanawiają się od kogo są znicze, które już są zapalone na grobie.

Co więc i ja mogę napisać? Co zaobserwowałam?

Fakt, że nie jest to dzień do zadumy zauważony został już dawno. Ale niech sobie już taki będzie, niech będzie dniem, kiedy na cmentarzach jest wrzawa, kiedy ludzie ze sobą rozmawiają, kiedy komentują, kto kupił zmarłemu znicza a kto o tym nawet nie pomyślał. Niech ludzie nawet się denerwują, niech robią co chcą, ubierają się w co chcą i kupują wieńce za ile chcą - jakim prawem mamy patrzeć komuś w portfel? Kogoś było stać na wieniec za 200 zł, to dobrze, być może ten większy i piękniejszy od Twojego wieniec sprawi, że na grobie będzie ładniej, będzie tych parę kwiatów więcej. Chyba lepsze to, niż opuszczone groby, bez chociażby symbolicznego znicza?
Mamy 364 innych dni, żeby znaleźć czas na zadumę, nie szukajmy jej 1 listopada, bo jej nie znajdziemy. Nie starajmy się zmieniać świata pod swoje upodobania i wizje.
I tak, ubrałam się 1 listopada lepiej, ubrałam inne buty, płaszcz. Ubrałam się jak w Święto, tak więc mogę być potencjalnym obiektem Twoich drwin. Drwij więc.



Dylematy okołoporodowe.


Czarne chmury nad relacjami z matką.

Dłuższa nieobecność spowodowana wizytą u mojej matki mam nadzieję zostanie wybaczona.
Wizyta to ciężka była, bo kilkudniowa, a dostałam namiastkę tego, co czeka nas w razie przyjazdu do matki po urodzeniu dziecka.

Taki był plan - rodzimy, na tydzień przyjeżdżamy do mojej mamy, żeby mogła nam pomóc coś niecoś, doradzić czy coś. Po tygodniu zabieramy się i jedziemy do siebie. Z racji tego, że będzie to prawdopodobnie okres okołoświąteczny, to wigilię spędzilibyśmy tam właśnie. Ale matka dała tak popalić przez te parę dni, że nie wiem, czy to dobry pomysł.

Zaczęło się od temperatury powietrza w pokoju - z Mariuszem spaliśmy w moim dawnym pokoju, mama miała kaloryfery odkręcone na maksa, więc przykręciliśmy bo gorąc okropniasty! Skończyło się na awanturze - jak Wy to sobie wyobrażacie, jak dziecko będzie mam nadzieję, że nie będziecie mi tu tak przykręcać. A właśnie, że będziemy, bo dziecka przegrzać nie można, ale mojej mamie tego się nie przetłumaczy.
Kolejna rzecz - robimy sobie kolację w kuchni, co chwilę słysząc zza ściany - "długo jeszcze tam będziecie? chciałabym też tam wejść". ? Problemu nie bardzo rozumiemy, bo przecież kuchnia jest duża, trzy osoby swobodnie się mieszczą a i porozmawiać można. Ale nie z moją mamą.

Wiem, że będzie ciężko, jeśli na tydzień zostaniemy u mamy.
Wiem, że będzie masa spięć.
Konflikt za konfliktem.
I te kilka dni dały mi ewidentnie do zrozumienia - po porodzie nie zostajemy u mamy, wracamy do siebie. Jesteśmy parą dorosłych ludzi, którzy dadzą sobie radę w każdej sytuacji. Będziemy u siebie, dla siebie i będzie dobrze.
Prawda?


środa, 23 października 2013

Nietrafione prezenty?




Weekend spędzony w rodzinnym mieście. Właściwie to jeden dzień weekendu i jeden dzień roboczy. Tyle mi wystarczyło, żeby nacieszyć się bliskimi, pozałatwiać swoje sprawy, pokłócić się z matką, zrobić zakupy, wypieścić mojego psiaka kochanego. Przy okazji byłam z mamą na zakupach dla Kajtuli - kupiłyśmy kombinezon zimowy na wyjście ze szpitala, wypełnienie poduszkę i kołderkę i kilka tetrówek. Na zakupy poszłyśmy razem, mama chciała coś sprezentować, nie wiedziała czego jeszcze potrzebujemy, więc poszłyśmy razem. I kolejne rzeczy z listy tych brakujących do kompletnej wyprawki odhaczone.

Powrót do Zawiercia, wizytacja u (nie)teściowej i rodzinki mojego (nie)męża. Miła niespodzianka nas czekała: kocyk, komplet ubranek rozmiar 62, ręczniczek z kapturkiem. Cudownie, świetnie, tylko do cholery po co nam czwarty (!) ręczniczek z kapturkiem i kolejny kocyk w tym samym kolorze! Kocyków nigdy za wiele, owszem, ale jeszcze nam brakuje tylu rzeczy, że o wiele bardziej ucieszylibyśmy się z paczki pampersów, podgrzewacza do butelek, termoopakowania albo karuzelki na łóżeczko, niż z kolejnych kocyków/ręczniczków/ciuszków.

Jak zachować się w sytuacji, kiedy prezent sprawia przyjemność, ale są jeszcze inne potrzeby? Czy wypada wręczyć listę z rzeczami, których nam jeszcze brakuje, żeby nie było miliona sztuk ręczników?
Co zrobić, kiedy wiemy, że urodzi nam się dziecko płci męskiej, ale nie chcemy tylko i wyłącznie niebieskich rzeczy, że są też inne kolory, masa kolorów pasujących do chłopczyka?!

Na koniec zostaliśmy zabici stwierdzeniem 
A: kupimy jeszcze rożek, taki śliczny był!
My: ale mamy już dwa rożki!
A: ale ten nam się podoba!

Jak przetłumaczyć? Bo mnie już sił brak...

czwartek, 17 października 2013

Wyrodna matka ze mnie.

Tak, jeszcze matką nie jestem, a już mianowałam siebie tytułem WYRODNEJ.
Wczorajsza rozpacz przed lustrem po dostrzeżeniu pierwszych rozstępów utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Jestem skupioną na sobie egoistką, która w czasie ciąży martwi się tym, jak wygląda. Przez cały okres ciąży egoistka ta starała się nie roztyć jak małe wielorybiątko i dała sobie maksymalną granicę 10 kg na plusie. O tym, że wielorybiątkiem z 10 kg zapasem była przed ciążą, i że teraz mogła zamienić się już tylko w płetwala błekitnego - nie, o tym nie wspomni. I pierwszy raz dopadły ją wyrzuty sumienia, że w takim czasie myśli o sobie.

Kremy, masowanie, rozcieranie, wklepywanie - w trzecim trymestrze zabiegi te przybrały na sile. Do końca drugiego trymestru wizyta na basenie była moim rytuałem powtarzanym dwa razy w tygodniu. Ćwiczenia 8-minutowe na pośladki nie sprawiają mi większych problemów, a może i uchronią mnie przed poporodowym efektem pośladków między kolanami. Nie obżeram się kompulsywnie mimo, że mam na to ogromną ochotę i od jakiegoś czasu marzę o zakupie tortu weselnego na mój własny, najmojszy użytek. I marzę o tym, żeby zjeść go w samotności, rozkoszując się każdym kęsem i nie dzieląc się z nikim. Zamiast tego pozwalam sobie raz w tygodniu - niedzielę - na kawałek ciasta z ulubionej cukiernio-piekarni.

Dużo mówię o sobie, psioczę Mariuszowi o moim planie treningowym, jaki mam zamiar wprowadzić po porodzie (po 5 tygodniach). Gdy tylko będzie to możliwe, wrócę do pływania. Zrzucić nadprogramowe kilogramy mam zamiar.


I tak dopadły mnie dziś wyrzuty sumienia, czy nie za dużo w tym wszystkim mnie? Czy nie poświęcam zbyt wiele uwagi sobie i temu jak wyglądam. Dookoła też wszyscy próbują utwierdzić mnie w przekonaniu, że to wszystko nieistotne, że przecież CIĄŻA, DZIECKO.
Przecież nie musisz smarować się balsamami - rozstępy to sprawa związana rzekomo z genami i żadne masaże sraże rady temu nie dadzą.
No zjedzże to ciasto, tę czekoladę, przecież jesteś w ciąży musisz jeść.
Obiad niedokończony? Nie masz już apetytu? Najedzona? Ale jak to tak w ciąży?

Ano kurna tak. Czas ciąży to nie jest czas w którym zapomina się o sobie. Nie jest to czas 9 miesięcznej amnezji, kiedy nie pamiętamy, że istnieje takie słowo jak "ja". I smarować się będę, balsamować, nawet jak już te rozstępy pojawią się na moim cele i cały mój brzuch pokryją. Będę się smarować. I nie będę w siebie wciskać na siłę jedzenia tylko po to, żeby przytyć tyle, ile ciotki-klotki w czasie swoich ciąż nabrały masy. A i planować mogę co po ciąży zamiar mam robić - od planowania nikt nie zginął. Życie i Kajtula zweryfikują moje plany, może faktycznie nie znajdę na nic czasu, może faktycznie mój mężczyzna okaże się skończonym dupkiem i nie zaopiekuje się synusiem jednocześnie nie dając mi możliwości na moje treningi czy basen. Ale to pokaże czas. Wychodzę z założenia, że lepiej jest zaplanować sobie co się będzie robić i ewentualnie się rozczarować, niż całkowicie się poddać i nawet nie podejmować kroków ku realizacji swoich planów.

Trochę egoizmu nie zaszkodzi.



p.s. kilka zdjęć z ostatniego jesiennego spacerku :)






wtorek, 15 października 2013

Rozwiń się!




Mnóstwo fascynujących historii już słyszałam o kobietach na urlopie macierzyńskim zakładających własny biznes.
Ciąża i czas po (średnio około roku) często zmuszają kobietę do zaprzestania bądź przerwania aktywności zawodowej. Dla jednych jest to zbawienie - gdyby jeszcze do sprzątania, gotowania, zajmowania się nowo narodzonym dzieckiem i domem, dodać chodzenie do pracy - umarł w butach, zero czasu dla siebie, wieczne wykończenie, wyczerpanie, brak energii.
Są też kobiety (na myśl przychodzi mi piosenka Marii Peszek - Kobiety pistolety :)), które z powodu braku pracy świrują, wariują, wyrywają sobie włosy z głowy i kombinują co by tu zrobić pożytecznego, często szukają alternatywnego źródła zarobku i w kreatywnych głowach powstają pomysły na własną działalność gospodarczą.
Są też kobiety zakładające własny biznes fikcyjnie, aby wyłudzić od ZUS wysoki zasiłek macierzyński, ale swoje zdanie na ten temat opiszę w innej notce.

Ciąża, dziecko i jego wychowanie może być niezwykle inspirujące, motywujące do podjęcia działań. Może być punktem zapalnym do zmiany naszego życia. Zmiany na lepsze.
Niesamowicie inspirują mnie historie biznesmam. W przerwach na zabawy z dzieciątkiem, w ogarnianiu domowych czynności tworzą coś swojego, zajmują się swoim biznesem. Polecam do przeczytania kilka takich historii, np. tu:

Mamy biznes
Biznes z dzieckiem na ręku.
Jak stać się business mamą.

Ja swojej działalności póki co nie mam zamiaru otwierać. Chociaż kto wie.
Ale na pewno nie jestem bierną ciężarówką tylko czekającą na przyjście na świat maluszka.
Co w czasie ciąży udało mi się przedsięwziąć?
Zapisałam się do szkoły policealnej na technika rachunkowości - zajęcia są rzadko, raz na dwa tygodnie i tylko w weekendy. Kajtula urodzi się w grudniu i nie wiem czy dam radę pogodzić macierzyństwo z takim dodatkowym obciążeniem, ale spróbować mogę. Poza tym od marca wracam na studia - magisterka sama się nie zrobi.
Po drugie uczę się... szyć :)


A racze uczy mnie mój mężczyzna najukochańszy, mój (nie)mąż najdroższy.
Szyję... woreczki na magnezję dla wspinaczy.
I sprzedaję! :)
Kokosów na tym nie zarobimy, ale na jakieś opłacenie rachunków zawsze może być :)

Materiały pozyskuję ze swoich starych ubrań, piżamek, od znajomych, chodzę po lumpeksach w poszukiwaniu ciekawych materiałów.
W piątek w pobliskim ciucholandzie jest promocja - 10 sztuk za 10zł i nie omieszkam z niej skorzystać!
Tym bardziej, że kończą mi się materiały, bo praca wre! :)










A jak to u Was wygląda?
Zrobiłyście coś dla siebie w czasie ciąży?
Zdobyłyście jakieś nowe umiejętności?
Posiadłyście jakąś wiedzę, która zaprocentuje w przyszłości?

sobota, 12 października 2013

Kasa pierwszeństwa - czy to działa?




Teraz nieco zapeszę. Znając życie, zaraz po napisaniu tej notki łupnie mnie w krzyżu, spuchną mi nogi, macica zacznie boleć i inne ustrojstwa się przypałętają.
Jestem zdrową przyszłą mamą, w zaawansowanej ciąży. Nie doskwierają mi bóle, mdłości, złości.
Jestem sprawna, robię wszystko jak przed ciążą - no może oprócz noszenia ciężkich rzeczy i oprócz wspinania. No i brzuszków nie robię.
W sklepach więc czy w innych miejscach, w których jest tendencja do robienia się kolejek nie wymagam od nikogo, żeby mnie przepuszczano. Po prostu nieskromnie mówiąc świetnie daję sobie radę :)
Z dużym brzuszkiem chodzę już ponad miesiąc, codziennie mam styczność z kolejkami i... nigdy nikt nie zapytał czy pomóc, czy przepuścić.
Jak to jest?
Nie marudzę, żeby pomarudzić, sama przed ciążą pytałam te widocznie ciężarne kobiety czy nie chcą czasem przejść w kolejce na moje miejsce.
Bo czasami takie coś jak empatia było u mnie na trybie ON.
Ale tylko czasami.





Dzisiaj tak leżąc z moim M w łóżku, leniwie, sobotnie, zastanawiałam się, czy coś takiego jak KASY PIERWSZEŃSTWA ma jeszcze miejsce w supermarketach?
Parę lat temu widziałam kasy, z których mogły korzystać osoby niepełnosprawne i kobiety ciężarne, żeby nie musieć czekać w kilometrowych kolejkach.
Będąc w supermarkecie i widząc taką kasę nie będę jej wykorzystywać, ale przyznam szczerze, mam ochotę zrobić eksperyment i zobaczyć jak ludzie stojący przy takiej kasie reagują na moją prośbę przepuszczenia mnie do przodu :)

I chyba tak zrobię. Mam nadzieję, że miło się zaskoczę. W przyszłym tygodniu mam nadzieję, że będzie okazja być w większym supermarkecie i przetestowanie ludzkiej (nie)życzliwości :)

A Wy macie jakieś doświadczenia związane z czekaniem w kolejce w ciąży?







 

Sample text

Sample Text

Sample Text